Z lupą przez historię - Niezwykła egzekucja
Proces, wyrok i niedoszła egzekucja skazanego za rozbój szlachetnie urodzonego Bonieckiego
Tajemniczy proces
W lutym 1585 r król Stefan Batory wydał wyrok śmierci przez ścięcie mieczem na niejakiego Bonieckiego, oskarżonego o rozbój. Sprawa była co najmniej dziwna, ponieważ trwała aż trzy dni czyli bardzo długo, jak na owe czasy, kiedy to wyroki ferowano bezpośrednio po odczytaniu aktu oskarżenia. Zapiski z niej są jednak tak lakoniczne, że nie pozwalają na odtworzenie jej przebiegu. Wiadomo jedynie, że szlachetnie urodzony rozbójnik zwabił podstępem bogatego kupca podróżującego z towarami do jakiegoś lasu, ograbił go, porwał do siebie, a potem przetrzymywał w lochu i dziwne rzeczy magią trącące kazał mu czynić. W całym procesie najbardziej zdumiewa fakt, że oskarżonemu Bonieckiemu nie pozwolono dojść do słowa.
Niefortunne cięcie
W dniu 23 lutego roku 1585 kat warszawski przystąpił do wykonania Królewskiego wyroku. Egzekucja miała odbyć się na placyku przylegającym do Podwala, specjalnie do tych celów przeznaczonym, zwanym Piekiełkiem. Natłok gapiów był duży, ponieważ w Warszawie właśnie obradował Sejm, a w owych czasach tego rodzaju wydarzenia zawsze przyciągały tłumy ciekawskich, niezależnie od stanu i pochodzenia. Boniecki, mężczyzna wielce przystojny i pewny siebie, śmiało wszedł na plac i przyklęknął. Dalszy ciąg egzekucji miał przebieg zupełnie nieoczekiwany, nienotowany dotąd w kronikach. Kat, doświadczony wielce skądinąd, źle wymierzył cios i zaledwie lekko zranił skazańca. Wywołało to zamieszanie, hałas, bieganinę. W tym tumulcie ojciec Bonieckiego i jego liczni towarzysze obecni na miejscu kaźni pospiesznie wynieśli go na przygotowanym kobiercu i oddali w ręce lekarza.
Niedoszła egzekucja
Po opatrzeniu ran Boniecki starał się natychmiast wydostać z miasta, ale został pochwycony przez niejakiego Bielawskiego, zapewne podwładnego marszałka koronnego i z powrotem odstawiony na miejsce kaźni. Spowodowało to jednak takie oburzenie tłumu, że w obawie przed rozruchami trzeba było Bonieckiego puścić wolno…