Regulamin | O nas | Reklama |







(logo Imagisu)                                 (logo promazovia)

Kalendarium    sierpień 2007

pn wt śr czw pt sob nie pn wt śr czw pt sob nie
      01 02 03 04 05 06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31                           




Galeria


   



„Chłopcy”

Stara gawęda z XVII w o tym, że młodość ma swoje prwa. Według Kazimierza Wójcickiego

Nad brzegami Narwi, na wysokiej skarpie, stał niegdyś obszerny, drewniany dwór szlachecki. Nie wyróżniał się niczym z zewnątrz, w środku jednak był bogato dekorowany drogimi makatami, kobiercami i rzeźbą. Wiele w nim było obszernych i ozdobnych komnat, a najpiękniejsza była izba gościnna. Jej ściany okrywał pąsowy adamaszek w srebrne kwiaty. Na środku stał ogromny, mocny, pięknie rzeźbiony stół, mogący udźwignąć każdą ilość jadła. Okryty był perskim kobiercem, a wokół niego stały cztery długie, czarną skórą kryte ławy i kilka ogromnych krzeseł. Nad stołem wisiał olbrzymi pająk, w którym mogło zapłonąć nawet i sto świec! Reszta dworu podobnie bogato była urządzona. Gospodarzem domu był jegomość Adam, człowiek zamożny, ojciec sześciu dorosłych synów i jednej córki. W chwili, kiedy zaczyna się ta opowieść, właśnie ją z wielkim przepychem za mąż wydawał. Na weselu nie zabrakło ani jadła wszelkiego, ani nawet najprzedniejszego węgrzyna. Panu Adamowi usługiwali przy stole, z należnym rodzicowi szacunkiem, wszyscy jego synowie. Jednak swoje puchary mogli wychylić jedynie wtedy, gdy ojciec do nich przepijał. Nie dziwili się już temu sąsiedzi i przyjaciele domu, wiedzieli bowiem od dawna, w jakim sknerstwie gospodarz wychowywał swoich męskich potomków, choć na zakup węgrzyna nie żałował grosza. Synom swoim jednak nie sprawił nigdy więcej, niż jedną kapotę na rok, a kaftan łosiowy musiał każdemu służyć lat sześć! Jedyną rozrywką młodych mężczyzn były łowy. Sąsiadów rzadko odwiedzali, wstydząc się swego lichego ubioru. A przecież szkatuła ojcowska, stojąca w pomieszczeniu apteczką zwanym, pełna była złota. W pomieszczeniu tym, przylegającym do sypialni gospodarza, przechowywane były również rozmaite wódki, ratafie i likwory. Każdego ranka pan Adam odwiedzał ją, sięgał po gdańską wódkę, w której pływało prawdziwe złoto, wychylał niemałą miarkę i sprawdzał troskliwie, czy szkatuła jest nieporuszona. Potem udawał się do swojego gabinetu, gdzie synom dyspozycje na dzień bieżący wydawał. Tak to smutno i nieciekawie wyglądało życie tych młodych, dorosłych mężczyzn. Nic więc dziwnego, że od niejakiego czasu wszyscy osowieli, a i stary sługa pana Adama często wzdychał i mawiał przy tym: - Mój Boże, wypiastowałci człowiek żwawych chłopców, ale cóż na tym mają robić świecie? Dojrzali w latach, a nie mogą myśleć ani o własnej grzędzie, ani o żonie. Jegomość stary uwędzi paniczów; ni to mają uciechy, ni zabawy kiedy. A synowie starego jegomości ciężko wzdychali i… coraz częściej odjeżdżali do kniei. Tymczasem w okolicy zaczęły pojawiać się wieści o grasującej w pobliskich lasach bandzie rozbójników. Pan Adam spał jednak spokojnie, choć synków chwilowo nie było, ponieważ dom, a zwłaszcza ukochana apteczka, były dobrze zabezpieczone. Nadchodziły Zielone Świątki, porozsyłano więc ludzi ze dworu po okolicznych lasach po gałązki do majenia i nad staw po tatarak do wysypania podłóg. Jegomość, szykując się do snu, rozmawiał ze starym sługą wspominając dawne czasy. Przystał też nawet, by najstarszego syna ożenić. Wtem usłyszeli wielką wrzawę. Jegomość wziął dzidę, sługa dobył kordelasa i obaj starcy stanęli u wejścia do komnaty, by rozbójnikom stawić opór. Wkrótce też rozległ się łomot siekiery i po chwili drzwi zostały sforsowane. Do izby wpadło kilku zamaskowanych rozbójników, którzy bez trudu obezwładnili starców i śpiesznie udali się prosto do apteczki. Zabrali szkatułę ze złotem i spokojnie odjechali… Jegomość krzyczał i przeklinał, jejmość płakała, a stary sługa załamywał ręce… Księżyc przyświecał w pełni, a rosa okryła łąki i pola błyszczącymi kropelkami. Wóz rozbójników toczył się w zupełnej ciszy po piaszczystej drodze i nie zatrzymał się, aż w gęstym zagajniku. Tam, wśród maleńkiej polanki, cały orszak stanął. - Moi bracia – rzekł najstarszy ze zbójców – wedle umowy i prawa podzielmy się równo, potem każdy z nas w osobny powiat pojedzie. Po dokonaniu podziału wszyscy śpiesznie rozjechali się, każdy w inną stronę. A jegomość stary na próżno w święta oczekiwał swoich chłopców… zniknęli bez śladu. Upłynęło lat sześć od owego czasu. Przez ten czas gospodarz codziennie odwiedzał apteczkę i co dzień wychylał miarkę złotej wódki, spoglądając na puste kąty, gdzie ongiś stał kufer pełen złota. W rozmowach z wiernym sługą częściej jednak wspominał ze łzą w oku swoich chłopców, niż swój trzos. Nadeszły szóste z kolei Zielone Święta. Był piękny maj, słoneczko przygrzewało wesoło. Przed murowanym dworem stanęło pięć ozdobnych kolas, a z każdej wysiadała niewiasta i po parze małej dziatwy. Z koni zsiadali mężczyźni. Zaledwie przybyli, weszli do wielkiej komnaty i zaczęli rachować przywiezione złoto. Następnie gospodarz, pan Jan z Grzędy, odezwał się w te słowa: - Za dwa dni, panowie bracia, Zielone Święta; ażeby stanąć na miejscu, potrzeba zaraz wyruszyć! Jak zawsze w świątecznym okresie, pan Adam wysłał czeladź ze dworu po gałęzie, ale osowiały był i znużony. W końcu zwiesił głowę na piersi i… zatęsknił niezmiernie za swoimi syneczkami… Aż tu nagle dał się słyszeć na zewnątrz turkot kół. Starzec wszedł do izby gościnnej, gdzie małżonka jego już była, witając licznych gości. Pan Adam zdziwił się niezmiernie. Wzrok słaby nie pozwolił mu ich rozpoznać, lecz małżonka krzyknęła: - To nasze Adasiu chłopcy! I wówczas staremu człowiekowi łzy oblały twarz, a syn pierworodny rzucił mu się do kolan z tymi słowy: - Panie ojcze mój, oto wasze syny z żonami i dziećmi! Na kolanach czekamy waszego wyroku. Nie zbójcy Ci ę zrabowali, my to sami byli. Lata zbiegły nam na niczym, żaden nie śmiał i sąsiada odwiedzić! Trzeba było i o sobie pomyśleć. Podzieliwszy się zdobyczą z Waszej szkatuły, każdy w inną stronę się udał. Bóg poszczęścił! Dziś w dobrej doli przychodzimy błagać cię o przebaczenie i pożyczone oddać pieniądze. Radości powszechnej po tym zdarzeniu nie było końca… Tak to w życiu czasami bywa, jak w bajce…