Wieloryb
Ze wspomnień Adama Chętnika.
„O różnych dziwach słyszałem na świecie i różne rzeczy widziałem, ale żeby kto orła upolował butem, a wieloryba złapał na Kurpiach – w to mało kto by uwierzył. A jednak zdarzenia takie miały miejsce, co sam na własne oczy widziałem i osobiście sprawdziłem. Było to w lipcu 1926 r. We wsi Morgowniki, leżącej u samego ujścia Pisy do Narwi, toczyło się normalne, radosne i spokojne życie. Jeden z gospodarzy, jak zwykle każdego ranka, wyprowadził do wodopoju swojego konika, który wyjątkowo lubił wodę rzeczną,. Koń radośnie bryknął w kierunku rzeki, napił się nieco, po czym wyraźnie wystraszony zawrócił i uciekł. Zastanowiło to gospodarza i postanowił sprawdzić, co też takiego zobaczyło jego konisko w wodzie. Podszedł na brzeg, spojrzał i zobaczył, że coś dużego leży na dnie i nie rusza się. Wziął kamień i rzucił w kierunku przedmiotu. Kloc poruszył się. - Sum – zawołał gospodarz i rzucił się do wody jak stał, w ubraniu, by złapać „rybeńkę”. Marzył sobie przy tym, że złowi rybę, sprzeda ją, a za uzyskane pieniądze kupi może drugiego konia. Ryba jednak okazała się silniejsza, machnęła ogonem, przedostała się na głębię, a chłopa wyrzuciła jednocześnie jak z procy pod sam brzeg. - Wieloryb! – wrzasnął gospodarz powstając i ruszył do wsi szybciej, niż jego koń. Po dotarciu do wioski opowiedział rzetelnie, co widział i radził urządzić obławę. Wkrótce z dziesięciu chłopa ze strzelbami i bosakami ruszyło ku rzece, a za nimi dwa razy tyle kobiet i dzieci. - Wieloryb do nas przypłynął, duży jak kloc! – mówiono tym, którzy nie wiedzieli. Nad rzeką powstał zgiełk nie do opisania. Osaczono głębinę, rzucano kamieniami, szturchano drągami. ”Wieloryb” wystawił łeb do góry, obejrzał się po ludziach i dał nura do wody. Ludziska oniemieli, odezwały się głosy, że to albo wieloryb, albo lucyfer, że jak świat światem takiej ryby w puszczy nie było! Szukano go jednak i wystraszano z wody aż do wieczora, a wszystko na nic. „Wieloryb” skrył się skutecznie. Na drugi dzień obławę urządzili fachowi rybacy z Nowogrodu. Jeden z nich uzbroił się nawet w harpun. Na próżno. Ryba, jakkolwiek kilkakrotnie raniona, nie dała się złapać. Potem przyjechali saperzy z Ostrołęki samochodem, rzucili w wodę kilka granatów, ale zwierz nadal się nie pokazywał. - Uciekł, albo zdechł i leży na dnie w trawie zaplątany – orzekli rybacy. Wreszcie zaniechano dalszej obławy, a po paru tygodniach zaprzestano i rozmów o „wielorybie”. Ale ten wcale nie uciekł. Przepłynął kilka kilometrów pod prąd, znalazł znaczny obszar głębokiej wody i tu wylizał się z ran. Kiedy wyzdrowiał , zaczął tęsknić do towarzystwa, ale żadna z miejscowych ryb nie chciała mieć z takim olbrzymem nic wspólnego. Postanowił więc poszukać przyjaciół gdzie indziej. Ponieważ wiedział, że nie może płynąć w dół rzeki, gdzie czekały go bosaki i harpuny, postanowił płynąć pod prąd. Zatrzymała go jednak mielizna nie do przeskoczenia. I tu zaczęła się dla niego rzecz okropna. Nie dość, że nie mógł się ruszyć, to w pobliżu ukazało się czółno z dwoma rybakami. Podpłynęli do ryby, uderzyli ją kilkakroć wiosłem, ale ona, wściekła, wywróciła łódź. Los jej jednak nie sprzyjał. Rybacy wyskoczyli w porę, a czółno wywracając się do góry dnem, przykryło jej kadłub. Jeden z rybaków usiadł na dnie łodzi, drugi zaś pobiegł po pomoc. „Wieloryba” upolowano ostatecznie kowalskim młotem. Wielkie było zbiegowisko ludzkie na oglądanie upolowanego stwora. Sprowadzono Żydów z Nowogrodu, którzy orzekli, że nie wieloryb to, ale jesiotr wyjątkowych rozmiarów! Ryba została ostatecznie, po wielu perypetiach, sprzedana do Warszawy, gdzie ją uwędzono i umieszczono w porządnym sklepie za ładną szybą wystawową. A każdy na niej zarobił. Takie były dzieje wieloryba upolowanego na Kurpiach. „Biedny jesiotrze, nasz gościu osobliwy! Przepłynąłeś morza i wielkie rzeki, a los zagnał cię w taką dziurę, jak nędzny dopływ Narwi…{} Zginąłeś od katowskiego młota i nieprędko pewnie jaki następca twój w nasze strony zawita.” – kończy swą opowieść Adam Chętnik